Altitude 30000

Kolejne udane przedsięwzięcie jednej z najciekawszych twarzy pojawiających się w barwach Mellow Jet Records. O ile utwór otwierający Altitude 30000 może jeszcze wydawać się łagodnym wprowadzeniem w poprawnie i nastrojowo zbudowaną, ale jednak głównie elpopową, niezobowiązującą płytę, o tyle już kompozycja druga, GOES-12, to najprawdziwsze bombardowanie wytrawnymi, żarzącymi się sekwencjami skażonymi lekkim przesterem - w stylu Under the Dome albo Dweller At the Threshold. Skojarzenia z tym drugim projektem a także solową działalnością Paula Ellisa będą tu nieuniknione, jako że mamy tu podobnie wyborną melodykę w połączeniu z krągłymi, pięknie dojrzałymi aranżacjami. Przez cały czas trwania albumu chodzi tu generalnie o epatowanie określonym nastrojem przez spiętrzanie ostinatowych kaskad, raz po raz okraszanych zmieniającymi barwę akordowymi chmurami, nie brak też jednak i pomysłowo rozwijanych solówek, w których jednak Reckzeh nie ma zamiaru popisywać się umiejętnościami technicznymi, tylko które również oblicza na nastrój, dzięki czemu mamy w nich wiele hipnotycznych powrotów głównej melodycznej figury (jak np. w świetnym Tropical Cyclone). Dłuższe utwory przynoszą naturalnie pewien powiew "mandarynkowości", ale bardzo subtelny i przyprawiony nową mieszanką dodatkowych ingrediencji. Czego chcieć więcej – bardzo udana, przekonująco zrealizowana, wciągająca praktycznie każdym muzycznym wątkiem płyta...