Klaus Schulze
Dune
62,73 PLNabout 13,35 EURbrutto
ARTIST | Klaus Schulze |
LABEL | Mig |
NUMBER | MIG 01640 |
RECORD DATE | 1979 |
MEDIA | 1CD |
PACKAGE | JEWELCASE |
Kod produktu | 004383 |
POPULARITY |
Lista utworów
Opis
Początek tytułowej kompozycji, niepokojąca elektroakustyczna uwertura, może przywieść na myśl dawne kompozycje Schulzego - ten obrazek utrzymany jest z drugiej strony w podobnym klimacie, jak niektóre mroczne epizody płyt cyklu The Dark Side Of The Moog. Charakter zmieni się z posępnego na nostalgiczny i zimny, gdy szumy i przeciągłe tony baterii elektronicznych urządzeń rozprute zostaną przez lament wiolonczeli Wolfganga Tiepolda. To chyba najniesamowitsza kompozycja, w której słychać ten instrument w tych rękach. Wiolonczela łka, prostuje się dumnie, snuje melancholijne wspomnienia, przeszywa dreszczem i zgrzytliwie ironizuje - słuchacz zaś idąc jej tropem może wkroczyć na chrzęszczącą pustynię rodem z obrazu H. R. Gigera. Barwy ołowianego nieba i stalowej ziemi zmieniają odcienie z chłodnych na zimne i wreszcie na lodowate - a wkradające się raz po raz bardziej miękkie, pogodniejsze tony tylko wzmagają dramatyczne wrażenie. Tej kompozycji nie można nazwać patetyczną bądź przesadzoną; ona po prostu jest wielka.
W zupełnie innym tonie utrzymany jest utwór Shadows Of Ignorance. Wiolonczela skrada się kocimi krokami, skromne ostinato pulsuje w napięciu, a instrumenty klawiszowe raczą słuchacza rozimprowizowanymi motywami, w których więcej jest zagadkowości niż dojmującego smutku, który zdominował pierwszy utwór tej płyty. Wkrótce da się też słyszeć głos Arthura Browna, najpierw recytujący, a następnie intonujący kolejne zdania mistycznej przypowieści. Chociaż tutaj Brown nie pokazał pełnej skali swoich możliwości, jak uczynił to w genialnym utworze Dymagic" na albumie ...live..., kompozycja rozwija się w ciekawy sposób i przesycona jest licznymi "poślizgnięciami" i "znakami zapytania" pozostawianymi przez improwizujace instrumenty.
Płyta ta pokazuje dwa różne oblicza Klausa Schulze, a na dodatek każde z nich oddalone jest dość znacznie od kompozycji z poprzednich albumów.
Dodany utwór, koncertowa impresja Le Mans, od razu musi skojarzyć się każdemu miłośnikowi muzyki KS z Dymagic, kompozycją wieńczącą niesamowity album ...live.... (1980). To jednak tylko pozory: wprawdzie rozpoczynająca utwór "galopująca" sekwencja o suchym, skażonym mollową tonacją brzmieniu wydaje się przedłużać motywy składające się na "Dymagic", ale rozwój tej niezwykłej kompozycji zmierza w innym kierunku. Na darmo wyczekuje słuchacz wokalnej improwizacji Arthura Browna: Le Mans, aż do końca pozostanie utworem instrumentalnym o niezwykłym kolorycie i nerwowym pulsie. Klaus Schulze śmiało przeskakuje tonacje, rozsypuje niemuzyczne brzmienia zahaczając o stockhausenowskie nastroje, znienacka proponuje pogodniejsze akordowe sekwencje. Przez 23 minuty trwania Le Mans słuchacz pozostaje absolutnie zahipnotyzowany, czekając na rozwiązanie muzycznej zagadki, punktowanej przez artystę kolejnymi zwrotami melodycznymi. Około 17 minuty czeka na miłośników ambientu doprawdy smakowity kąsek: rytmiczny puls ustaje, na scenie pozostają tylko pieniste, błotniste brzmienia kojarzące się z nieziemskim rezultatem kolaboracji między Mike'em Oldfieldem a Davidem Bedfordem: Stars End. Stęsknione elektroniczne motywy poszukują się nawzajem lepkimi końcami pośród dołującego, skąpanego w śnieżystej czerwieni mroku. Podniosłe, przejmujące alternacje akordów wieńczą całe dzieło, które podobno, mimo 23 minut swego trwania, i tak jest skrótem z niesamowicie długiego utworu, który Klaus Schulze zwykł był prezentować w ramach trasy koncertowej 1979-1980 (patrz: opis w książeczce dołączonej do płyty). Szkoda, że reedycja płyty Dune pozwoliła przedstawić słuchaczom tylko tyle z niesamowitego misterium obok wywołującej dreszcze ścieżki dźwiękowej do filmu Next of Kin, zaprezentowanej słuchaczom jako dodatkowy utwór (60 minut!) na albumie Audentity, pozostaje moim skromnym zdaniem Le Mans największą perełką pośród impresji dorzuconych do wznowień longplayów Klausa Schulze.
Tytuł wymienionej płytki kojarzy mi się wyłącznie z sześcioksiągiem Franka Herberta Dune i filmem Davida Lyncha powstałym na kanwie tej właśnie powieści. Nasuwa się pytanie. Czy w związku z tym dzieło Klausa Schulze jest ścieżką dźwiękową z wymienionego obrazu? Z pewnością nie. Film powstał na pocz. lat 80-tych (muzykę do filmu pisał m.in. Brian Eno), płyta w 1979 roku. Jednak skojarzenie i sugestia pozostają, a lektura wszystkich tomów dodatkowo je wzmaga.
Na krążku znajdziemy tylko dwa, prawie 30-sto minutowe, utwory co jest dość charakterystyczne dla KS. Kompozycje jednak różnią się znacznie. Pierwszy utwór - Dune przypomina psychodeliczne klimaty z wcześniejszych dokonań artysty (może nie jest to taka awangarda jak z Cyborga, ale stylistyka jest wyrazista) i staje się zarazem niezwykłą dźwiękową ilustracją wspomnianej wyżej powieści (jeśli ewentualny słuchacz ją czytał). Drugi utwór jest bardziej rytmiczny, zbliżony raczej do stylistyki prezentowanej przez Richarda Wanhfrieda (grupa założona przez KS), ale nie aż tak dynamiczny. Wrażenie potęguje dodatkowo fakt, że muzyce towarzyszy recytowany tekst (pisany notabene przez samego Klausa Schulze'a), tak jak ma to miejsce w przypadku produkcji RW. Taki zabieg powoduje, że płyta staje się wprawdzie ciekawa, ale też wprowadza pewien dysonans brzmieniowy (nagła zmiana emocji). Kto czytał Diunę w całości, doceni ten prosty (skuteczny) środek kształtowania nastrojów. Tak jak na początku wspomniałem, skojarzenia mam jednoznaczne. Jeśli takie były intencje artysty, to opisywanym krążkiem udaje mu się uchwycić i dodatkowo wzbogacić świat wykreowany przez nieżyjącego już Franka Herberta.
Na zakończenie mała dygresja. Film Dune okazał się finansową klapą. Jednak jako niecodzienne przedsięwzięcie artystyczne może zachwycić niejednego widza do dziś. Trzeba przyznać, że jest obrazem dla koneserów (a czyż muzyka KS taka nie jest?).
W zupełnie innym tonie utrzymany jest utwór Shadows Of Ignorance. Wiolonczela skrada się kocimi krokami, skromne ostinato pulsuje w napięciu, a instrumenty klawiszowe raczą słuchacza rozimprowizowanymi motywami, w których więcej jest zagadkowości niż dojmującego smutku, który zdominował pierwszy utwór tej płyty. Wkrótce da się też słyszeć głos Arthura Browna, najpierw recytujący, a następnie intonujący kolejne zdania mistycznej przypowieści. Chociaż tutaj Brown nie pokazał pełnej skali swoich możliwości, jak uczynił to w genialnym utworze Dymagic" na albumie ...live..., kompozycja rozwija się w ciekawy sposób i przesycona jest licznymi "poślizgnięciami" i "znakami zapytania" pozostawianymi przez improwizujace instrumenty.
Płyta ta pokazuje dwa różne oblicza Klausa Schulze, a na dodatek każde z nich oddalone jest dość znacznie od kompozycji z poprzednich albumów.
Dodany utwór, koncertowa impresja Le Mans, od razu musi skojarzyć się każdemu miłośnikowi muzyki KS z Dymagic, kompozycją wieńczącą niesamowity album ...live.... (1980). To jednak tylko pozory: wprawdzie rozpoczynająca utwór "galopująca" sekwencja o suchym, skażonym mollową tonacją brzmieniu wydaje się przedłużać motywy składające się na "Dymagic", ale rozwój tej niezwykłej kompozycji zmierza w innym kierunku. Na darmo wyczekuje słuchacz wokalnej improwizacji Arthura Browna: Le Mans, aż do końca pozostanie utworem instrumentalnym o niezwykłym kolorycie i nerwowym pulsie. Klaus Schulze śmiało przeskakuje tonacje, rozsypuje niemuzyczne brzmienia zahaczając o stockhausenowskie nastroje, znienacka proponuje pogodniejsze akordowe sekwencje. Przez 23 minuty trwania Le Mans słuchacz pozostaje absolutnie zahipnotyzowany, czekając na rozwiązanie muzycznej zagadki, punktowanej przez artystę kolejnymi zwrotami melodycznymi. Około 17 minuty czeka na miłośników ambientu doprawdy smakowity kąsek: rytmiczny puls ustaje, na scenie pozostają tylko pieniste, błotniste brzmienia kojarzące się z nieziemskim rezultatem kolaboracji między Mike'em Oldfieldem a Davidem Bedfordem: Stars End. Stęsknione elektroniczne motywy poszukują się nawzajem lepkimi końcami pośród dołującego, skąpanego w śnieżystej czerwieni mroku. Podniosłe, przejmujące alternacje akordów wieńczą całe dzieło, które podobno, mimo 23 minut swego trwania, i tak jest skrótem z niesamowicie długiego utworu, który Klaus Schulze zwykł był prezentować w ramach trasy koncertowej 1979-1980 (patrz: opis w książeczce dołączonej do płyty). Szkoda, że reedycja płyty Dune pozwoliła przedstawić słuchaczom tylko tyle z niesamowitego misterium obok wywołującej dreszcze ścieżki dźwiękowej do filmu Next of Kin, zaprezentowanej słuchaczom jako dodatkowy utwór (60 minut!) na albumie Audentity, pozostaje moim skromnym zdaniem Le Mans największą perełką pośród impresji dorzuconych do wznowień longplayów Klausa Schulze.
I. W.
Tytuł wymienionej płytki kojarzy mi się wyłącznie z sześcioksiągiem Franka Herberta Dune i filmem Davida Lyncha powstałym na kanwie tej właśnie powieści. Nasuwa się pytanie. Czy w związku z tym dzieło Klausa Schulze jest ścieżką dźwiękową z wymienionego obrazu? Z pewnością nie. Film powstał na pocz. lat 80-tych (muzykę do filmu pisał m.in. Brian Eno), płyta w 1979 roku. Jednak skojarzenie i sugestia pozostają, a lektura wszystkich tomów dodatkowo je wzmaga.
Na krążku znajdziemy tylko dwa, prawie 30-sto minutowe, utwory co jest dość charakterystyczne dla KS. Kompozycje jednak różnią się znacznie. Pierwszy utwór - Dune przypomina psychodeliczne klimaty z wcześniejszych dokonań artysty (może nie jest to taka awangarda jak z Cyborga, ale stylistyka jest wyrazista) i staje się zarazem niezwykłą dźwiękową ilustracją wspomnianej wyżej powieści (jeśli ewentualny słuchacz ją czytał). Drugi utwór jest bardziej rytmiczny, zbliżony raczej do stylistyki prezentowanej przez Richarda Wanhfrieda (grupa założona przez KS), ale nie aż tak dynamiczny. Wrażenie potęguje dodatkowo fakt, że muzyce towarzyszy recytowany tekst (pisany notabene przez samego Klausa Schulze'a), tak jak ma to miejsce w przypadku produkcji RW. Taki zabieg powoduje, że płyta staje się wprawdzie ciekawa, ale też wprowadza pewien dysonans brzmieniowy (nagła zmiana emocji). Kto czytał Diunę w całości, doceni ten prosty (skuteczny) środek kształtowania nastrojów. Tak jak na początku wspomniałem, skojarzenia mam jednoznaczne. Jeśli takie były intencje artysty, to opisywanym krążkiem udaje mu się uchwycić i dodatkowo wzbogacić świat wykreowany przez nieżyjącego już Franka Herberta.
Na zakończenie mała dygresja. Film Dune okazał się finansową klapą. Jednak jako niecodzienne przedsięwzięcie artystyczne może zachwycić niejednego widza do dziś. Trzeba przyznać, że jest obrazem dla koneserów (a czyż muzyka KS taka nie jest?).
El-Skwarka
Inni klienci wybrali
Podobne albumy
Kup Przechowaj
Temporary absence
Wysyłamy do 60 dni
Dostawa w do punktu odbioru już od 12zł.
Przesyłkę dostarcza Poczta Polska lub Inpost.
Możliwy odbiór osobisty poza siedzibą sprzedawcy.