Jean Michel Jarre
Magnetic Fields
37,79 PLNabout 8,04 EURbrutto
ARTIST | Jarre Jean Michel |
LABEL | Sony Music |
NUMBER | 88843 024702 |
RECORD DATE | 2014 (1981) |
MEDIA | 1CD |
PACKAGE | JEWELCASE |
Kod produktu | 002988 |
POPULARITY |
Lista utworów
Magnetic Fields Part 1 [17:57] |
Magnetic Fields Part 2 [5:25] |
Magnetic Fields Part 3 [2:55] |
Magnetic Fields Part 4 [6:13] |
Magnetic Fields Part 5 [3:31] |
Opis
Po prawie bliźniaczo podobnych brzmieniem Equinoxe i Oxygene Jarre wydał płytę zupełnie odmienną. Brak tu wizji kosmicznych światów swoistego kreowania innej nadrzeczywistej materii dźwięku - tutaj mamy do
czynienia z melodyjnym minimalizmem. Podkłady jakie pojawiają się w poszczególnych utworach powodują
zupełnie inny odbiór tej muzyki, która jakby zrzuciła zwiewną zasłonę odrealnienia.
Tytuł do płyty Jarre zaczerpnął z nadrealistycznego poematu Andre Bretona i Philippe'a Soupalta.
Pierwsza połowa albumu koncentruje się na 17 minutowej suicie, jednej z najbardziej zaskakujących
kompozycji Jarre'a. Skonstruowano ją jako sekwencję dwóch głównych motywów, z rozmarzonym interludium
wprowadzającym trochę kosmicznego ducha. Pierwszy motyw oparto na dynamicznej serii syntezatorowych
chórów dochodzących do crescendo, drugi o zabarwieniu orkiestrowym można by nazwać progresywnym popem
elektronicznym z ciekawymi syntezatorowymi improwizacjami o bardziej ambitnym zabarwieniu. Jest ona jakby
podzielona na 3 części - pierwszą bardziej dynamiczną kończą zabawy przetworzonym głosem (naturalne
dźwięki miksowano Fairlightem), druga surrealistyczna składająca się z mnogich efektów, sampli (pierwszy
raz użyte w historii jako muzyczny element) i dochodzącej do nich melodii na syntezatorze przechodząca w
część 3 - najsłabszą na płycie - najlepiej obrazuje owo odarcie z mrocznej tajemnicy poprzednich 2 płyt na rzecz zrytmizowanego popu elektronicznego.
Część druga to chwytliwy techno - pop oparty na twistowym rytmie. Szkoda że Jarre odszedł od działających na wyobraźnię przestrzennych wizji.
Część 3 zaś to głównie przegląd elektronicznych efektów - odgłosów maszynerii, pikania radaru itd. Wszystkie te dźwięki emulowane przez syntezatory brzmią niezwykle intrygująco w zestawieniu z syntezatorem. Króciutki acz bardzo nastrojowy o ciekawej stylistyce jedyny przypominający dawne dokonania Jarre'a.
Część 4 - melodyjne linie i relaksacyjny podkład dają nam możliwość obcowania z najlepszym jak dla mnie utworem na tej płycie - spokojna, pogodna atmosfera pozwala na błogie zanurzenie się w otaczających nas dźwiękach.
Część 5 można odebrać jako rumbę - wiadomo że Jarre dalej flirtował z latynoamerykańskimi rytmami, że wspomnę nieszczęsne Calypso i wielokrotnie przemycał tą muzykę do swych utworów. Ten utwór wieńczący płytę to wyraźne zasygnalizowanie że stylistyka z Equinoxe i Oxygene to już przeszłość.
Na pewno wielu fanów rozczarowało się sądząc że Jarre będzie kontynuował wariacje na temat swoich dwóch poprzednich płyt. Inni jak ja, uważają że dobrze uczynił że zaczął poszukiwać czegoś nowego. Na koniec ciekawostka - po francusku płyta nosi tytuł Les Chants Magnétiques czyli "Magnetyczne piosenki" - wydano ją także jako Magnetic Fields a nie Songs - Jarre uznał że słowo Fields brzmi lepiej jako nazwa płyty.
Płytę otwiera ruchliwe, rozmigotane ostinato, w które wkrada się regularnie dźwięk o pół tonu niższy niż główny ton składowy, przez co uzyskuje się wrażenie rozmazywania się melodii, spotęgowane licznymi pogłosami. Na tym tle rozbrzmiewają charakterystyczne jarre'owskie dwudźwięki, prowadzące swą nostalgiczną opowieść. Ten dynamiczny, iskrzący się fragment może stanowić idealną ścieżkę dźwiękową do filmu, który w przyspieszonym tempie pokazuje budzenie się i wzrost roślin albo podziały komórkowe Pływający, miękki bas zaznacza co jakiś czas swoje akcenty, a temat przewodni roztapia się co kilka chwil w bezkresnym oceanie szumów i kosmicznych świergotów.
Muzyka z biegiem czasu staje się coraz pogodniejsza, ostinato oscyluje wokół durowego akordu, a prowadząca melodia wschodzi niczym słońce przebijające się przez deszczowe chmury prędko odsłaniające czyste niebo. Potem zaś idziemy na spacer w towarzystwie zagadującego nas półsłówkami robota. Zwiedzamy Warszawę? Paryż? Fikcyjną metropolię pełną samochodów o opływowych kształtach, pełną budynków wyginających się za sprawą śmiałej architektonicznej wyobraźni jak w krzywym zwierciadle?... Gdy skończy się ten pozbawiony regularnego rytmu i wyrazistej melodii fragment, jak świetlista smuga rozbłyśnie znienacka kolejny wątek, prowadzony natychmiast wpadającymi w ucho dwudźwiękami na tle galopującego rytmu syntezatorowo-perkusyjnego. Ta melodia toczyć się już będzie pospiesznie aż do końca pierwszej części suity, stopniowo wyciszając się, pozostawiając na słyszalnym planie tylko zamyślone, smętne, tęskne syntezatorowe znaki interpunkcyjne. Po ostatnim wielokropku rzeczywiście zostanie już tylko cisza
Część druga to najbardziej znany fragment tej płyty i zarazem niekwestionowany przebój, gwóźdź programu późniejszych koncertów. Bardzo chwytliwy motyw brzmi klarownie w "zwrotkach" i miesza się z lekko dysonansowymi akordami w "refrenach" utworu, a brawurowy podkład przywołuje na myśl pomysłowe podkłady perkusyjne wykorzystane przez grupę Kraftwerk jako budulec kolejowych muzycznych podróży w utworach Trans Europa Express, Abzug i Metall auf Metall. Część trzecia brzmi najbardziej tajemniczo i mgliście. Może słuchacz próbuje przyjrzeć się płochliwemu egzotycznemu ptakowi, który skrył się w zgniłozielonym sitowiu?... Brzmienie muzyki zapowiada pogłębioną na późniejszych płytach fascynację wątkami orientalnymi.
Czwarta część to typowa dla Jarre'a melodia, brzmiąca jednocześnie i pogodnie, i z lekka nostalgicznie. Leitmotiv tego utworu stopniowo będzie niknąć wśród poświstów i dźwięków idealnie oddających igranie odblasków na tafli wody, aż pozostanie tylko miarowe, chłodne ostinato.
Część ostatnia to wzmagająca "surrealistyczny" nastrój całości żartobliwa rumba, celowo "utandetniona" i brzmiąca mniej plastycznie niż pozostałe kompozycje. Słuchacz zasiada przy jednym z klubowych stolików i za chwilę doczeka się premiery dzieła Les chants magnetiques - cała suita rozpocznie się od początku; ten seans w seansie może nigdy się nie kończyć Przecież znienacka milknące dźwięki rumby to też tylko igraszka ze słuchaczem
Część druga to chwytliwy techno - pop oparty na twistowym rytmie. Szkoda że Jarre odszedł od działających na wyobraźnię przestrzennych wizji.
Część 3 zaś to głównie przegląd elektronicznych efektów - odgłosów maszynerii, pikania radaru itd. Wszystkie te dźwięki emulowane przez syntezatory brzmią niezwykle intrygująco w zestawieniu z syntezatorem. Króciutki acz bardzo nastrojowy o ciekawej stylistyce jedyny przypominający dawne dokonania Jarre'a.
Część 4 - melodyjne linie i relaksacyjny podkład dają nam możliwość obcowania z najlepszym jak dla mnie utworem na tej płycie - spokojna, pogodna atmosfera pozwala na błogie zanurzenie się w otaczających nas dźwiękach.
Część 5 można odebrać jako rumbę - wiadomo że Jarre dalej flirtował z latynoamerykańskimi rytmami, że wspomnę nieszczęsne Calypso i wielokrotnie przemycał tą muzykę do swych utworów. Ten utwór wieńczący płytę to wyraźne zasygnalizowanie że stylistyka z Equinoxe i Oxygene to już przeszłość.
Na pewno wielu fanów rozczarowało się sądząc że Jarre będzie kontynuował wariacje na temat swoich dwóch poprzednich płyt. Inni jak ja, uważają że dobrze uczynił że zaczął poszukiwać czegoś nowego. Na koniec ciekawostka - po francusku płyta nosi tytuł Les Chants Magnétiques czyli "Magnetyczne piosenki" - wydano ją także jako Magnetic Fields a nie Songs - Jarre uznał że słowo Fields brzmi lepiej jako nazwa płyty.
Dariusz Długołęcki
Płytę otwiera ruchliwe, rozmigotane ostinato, w które wkrada się regularnie dźwięk o pół tonu niższy niż główny ton składowy, przez co uzyskuje się wrażenie rozmazywania się melodii, spotęgowane licznymi pogłosami. Na tym tle rozbrzmiewają charakterystyczne jarre'owskie dwudźwięki, prowadzące swą nostalgiczną opowieść. Ten dynamiczny, iskrzący się fragment może stanowić idealną ścieżkę dźwiękową do filmu, który w przyspieszonym tempie pokazuje budzenie się i wzrost roślin albo podziały komórkowe Pływający, miękki bas zaznacza co jakiś czas swoje akcenty, a temat przewodni roztapia się co kilka chwil w bezkresnym oceanie szumów i kosmicznych świergotów.
Muzyka z biegiem czasu staje się coraz pogodniejsza, ostinato oscyluje wokół durowego akordu, a prowadząca melodia wschodzi niczym słońce przebijające się przez deszczowe chmury prędko odsłaniające czyste niebo. Potem zaś idziemy na spacer w towarzystwie zagadującego nas półsłówkami robota. Zwiedzamy Warszawę? Paryż? Fikcyjną metropolię pełną samochodów o opływowych kształtach, pełną budynków wyginających się za sprawą śmiałej architektonicznej wyobraźni jak w krzywym zwierciadle?... Gdy skończy się ten pozbawiony regularnego rytmu i wyrazistej melodii fragment, jak świetlista smuga rozbłyśnie znienacka kolejny wątek, prowadzony natychmiast wpadającymi w ucho dwudźwiękami na tle galopującego rytmu syntezatorowo-perkusyjnego. Ta melodia toczyć się już będzie pospiesznie aż do końca pierwszej części suity, stopniowo wyciszając się, pozostawiając na słyszalnym planie tylko zamyślone, smętne, tęskne syntezatorowe znaki interpunkcyjne. Po ostatnim wielokropku rzeczywiście zostanie już tylko cisza
Część druga to najbardziej znany fragment tej płyty i zarazem niekwestionowany przebój, gwóźdź programu późniejszych koncertów. Bardzo chwytliwy motyw brzmi klarownie w "zwrotkach" i miesza się z lekko dysonansowymi akordami w "refrenach" utworu, a brawurowy podkład przywołuje na myśl pomysłowe podkłady perkusyjne wykorzystane przez grupę Kraftwerk jako budulec kolejowych muzycznych podróży w utworach Trans Europa Express, Abzug i Metall auf Metall. Część trzecia brzmi najbardziej tajemniczo i mgliście. Może słuchacz próbuje przyjrzeć się płochliwemu egzotycznemu ptakowi, który skrył się w zgniłozielonym sitowiu?... Brzmienie muzyki zapowiada pogłębioną na późniejszych płytach fascynację wątkami orientalnymi.
Czwarta część to typowa dla Jarre'a melodia, brzmiąca jednocześnie i pogodnie, i z lekka nostalgicznie. Leitmotiv tego utworu stopniowo będzie niknąć wśród poświstów i dźwięków idealnie oddających igranie odblasków na tafli wody, aż pozostanie tylko miarowe, chłodne ostinato.
Część ostatnia to wzmagająca "surrealistyczny" nastrój całości żartobliwa rumba, celowo "utandetniona" i brzmiąca mniej plastycznie niż pozostałe kompozycje. Słuchacz zasiada przy jednym z klubowych stolików i za chwilę doczeka się premiery dzieła Les chants magnetiques - cała suita rozpocznie się od początku; ten seans w seansie może nigdy się nie kończyć Przecież znienacka milknące dźwięki rumby to też tylko igraszka ze słuchaczem
I. W.
Inni klienci wybrali
Podobne albumy
Kup Przechowaj
Goods in stock
Wysyłamy do 1 dni
Dostawa w do punktu odbioru już od 12zł.
Przesyłkę dostarcza Poczta Polska lub Inpost.
Możliwy odbiór osobisty poza siedzibą sprzedawcy.